środa, 26 sierpnia 2015

Od Shelby CD Vincenta

-A-ale jak to?-zdziwił się.
Spuściłam głowę i otarłam zapłakane oczy jednak poszło to na marne gdyż ponownie zaczęłam szlochać.
-Nie wiem..nie wiem..naprawdę..
-Shelby..-ujął moją twarz w dłonie i podniósł ją delikatnie do góry.
-Zostaw mnie..proszę..-wyszeptałam.
-Nie ma mowy. Nie zostawię cię w takiej sytuacji.-uśmiechnął się delikatnie.
-Ja..dziękuję ci. Bardzo ci dziękuję.-w końcu uśmiech znów pojawił się na mojej twarzy.
-Na to czekałem.-powiedział.
-M-może wejdziesz? Chyba rozmawianie o tym w progu nie jest najlepszym pomysłem.
-Ah,no tak.-podrapał się po karku i wszedł niepewnie do środka. Zamknęłam za nim drzwi.
Zaprowadziłam go do salonu. Usiedliśmy na kanapie.
-Może chciałbyś się czegoś napić..?-zapytałam.
-Nie dziękuję.-zaśmiał się.-Więc..jak to się stało..? Znaczy w jakich okolicznościach.
-No więc to było tak,gdy udało mi się uwolnić tamtego mężczyznę kilku strażników zaczęło się zbliżać. Jemu udało się uciec,niestety mnie złapali. Zaczęłam się szarpać..a po chwili byłam wolna. Kiedy odwróciłam się w stronę strażników jeden z nich leżał na ziemi..jego ubrania były zwęglone,skóra na dłoniach oraz twarzy była czerwona..to były oparzenia..od ognia..ja to robiłam..skrzywdziłam tego człowieka ja..-schowałam twarz w dłoniach.
-Spokojnie Shelby.-poczułam jego dłoń na ramieniu.
-Jak mam być spokojna! Skrzywdziłam go! -krzyknęłam.
Pokręcił głową i westchnął.
-P-przepraszam..nie chciałam na ciebie nakrzyczeć..-wyszeptałam.
-Nic się nie stało. Rozumiem że jesteś roztrzęsiona..
-Jak to się stało..czemu ja? Cy...czy ja jestem..jedną z nadnaturalnych..? Mój boże..
-Nie możemy wyciągać pochopnych wniosków. Może ktoś z twojej rodziny miał nadnaturalne moce? Matka albo ojciec?
-To nie możliwe. Moja mama była zwyczajną kobietą. Natomiast mojego biologicznego ojca nigdy nie poznałam..
-Więc może on?
-Sama nie wiem..
-W każdym bądź razie będziemy musieli rozgryźć w jaki sposób uaktywnia się twoja moc. Kiedy już to rozgryziemy będziesz mogła nauczyć się nią posługiwać.
-A-ale ja nie chcę..chcę żyć jak dotychczas. Bez żadnych mocy!
Objął mnie ramieniem i przygarnął do siebie.
-Twoje życie już nigdy takie nie będzie. Zmieni się.-powiedział.
Wtuliłam się w jego pierś i zamknęłam oczy. Po moich policzkach ponownie zaczęły ściekać łzy.
-Boję się..
-Nie musisz. Będąc obdarzonym takim darem da się żyć. Naprawdę.-pocieszał mnie.
Nie odpowiedziałam. W tamtym momencie miałam ochotę zniknąć z tego świata. Wszystko runęło w gruzach..wszystko...

Vincent? ;<

Od Alexa cd Taigi

-Dobra.
Siedzieliśmy grając w butelkę i zadając przeróżne pytania.Ostatni raz grałem w to kiedy miałem dwanaście lat. Graliśmy puki zegar nie pokazał jedenastej.
-Muszę spadać. Niedługo wyjdą na ulicę największe mendy.
-Jak mus to mus.
-Świetna zabawa. Może kiedyś powtórzymy to.
-Jasne.
-Cześć .
-Do zobaczenia.
Ruszyłem w kierunku domu. W połowie drogi uświadomiłem sobie, że zostawiłem bluzę u Taigi. No coż... Zabiorę ją któregoś dnia. W sektorze północnym nocą było zdecydowanie żywiej niż w dzień. W pewnym momencie zauważyłem Dicka, niezbyt miłego upadłego. Skręciłem szybko w boczną uliczkę i wpadłem z deszczu pod rynnę.
-W końcu się spotykamy Alexy-powiedział zadowolony upadły, a zaraz znalazło się przy nas jeszcze trzech jego pomocników.biedronka nie ma ogonka

-Siema Markus. Tym razem przyprowadziłeś kolegów?
-Taaaa... Ktoś musi ci dać nauczkę, że ze mną się nie zadziera.
Dwóch dryblasów złapało mnie pod ręce, a Markus przyłożył mi z całej siły w brzuch. Stęknąłem.
-Tylko tyle potrafisz?-powiedziałem szyderczo, a po chwili z nosa kapała mi krew. Przyłożył mi jeszcze parę razy, trochę pokonali i nagle zwiali. Wyplułem krew i zaśmiałem się ocierając usta wierzchem dłoni.
-No narazie-powiedziałem próbując się podnieść do pionu. Sam Markus nie był dla mnie żadnym zagrożeniem, ale jeszcze trzy upadłe, to co innego.
-Stary czy ty kiedyś nie wpakujesz się w największe g***o z możliwych?-odezwał się przybysz pomagając ola jestem mi wstać.
-Mówisz jakbyś mnie nie znał, Matt. Dzięki.
Z każdym oddechem i wydechem szła fala bólu. Super... czyli żebra też poszły.
-Dojdziesz do domu?
-Tak. Jeszcze raz dzięki.
-Spoko.
-Matt, nikomu ani słowa.
-Dobra, dobra.
Doszedłem powoli do domu i spojrzałem do lustra. Rozcięty prawy łuk brwiowy, lekko spuchnięty nos i 2
wielki siniak na lewym policzku. Plus żebra. Super... Położyłam się na kanapie i zasnąłem.
Rano wszystko bolało jeszcze bardziej. Walić nie wstaję. Leżałem tak próbując jak najdelikatniej oddychać, kiedy rozległo się pukanie, a raczej walenie do drzwi. Matt, obetnę ci kiedyś ten jęzor.
-Wlazł!
Po pokoju wpadła wściekła Rose.
-Doigrałeś się! Zawsze ci mówiłam, że te twoje bójki w barach tak się skończą!
-Dziękuję Rose, za przypomnienie, że jak coś przeskrobię to zastapiasz mi i matkę, i żonę. Znając życie już wszyscy wiedzą. Wypuść Hadesa zanim się zleje i nasyp mu karmy do miski jeśli możesz.
-Jasne-powiedziała już spokojnie.
Wypuściła go do ogrodu i odwróciła się do mnie.
-Poznałam takiego jednego czarodzieja, który...
-Zapomniniałaś, że to na mnie nie działa?
-No fakt.
-Chcesz to zostań, chcesz to idź, ja sobie jeszcze pośpię.
-Zostanę może, będziesz czegoś potrzebować to ci pomogę.
-Nie jestem kaleką, ale rób jak chcesz.
Przymknąłem oczy i po chwili zasnąłem.

Taiga? nogi ci walą

Od Ash'a CD Jonathan'a

Obudziłem się po trzech... Nie no, czterech godzinach. Czułem coś miękkiego pod głową. Chwila... Przecież pień drzewa nie był miękki. Powoli otworzyłem oczy lekko podnosząc się na łokciach. Pod moją łepetyną leżała poduszka w... pandy? Jonathan... Podniosłem się do pozycji siedzącej. Zamrugałem kilka razy oczami żeby sobie wyostrzyć obraz. Jakieś worki stały przed domem Jonathan'a. Wyprowadzał się czy jak. Rozciągnąłem się i powoli wstałem. Przy okazji zauważyłem że Angus jest przywiązany. Byłem jeszcze trochę zaspany, więc nie myślałam kto go uwiązał tylko go puściłem wolno. Ogier ruszył kłusem przed siebie.
- Wróć za godzinę!- krzyknąłem jeszcze za nim.
W odpowiedzi usłyszałem donośne rżenie. Podrapałem się w tył głowy i wolnym, trochę chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę domu. Jednak już w progu zaczęło mnie odrzucać. Do moich nozdrzy wpełzł odurzający zapach, przez który aż się wywaliłem na plecy. Natychmiast się cofnąłem zatykając nos. Ja już tam nie wejdę, nie ma mowy! Ale chwila... To od tych worków tak waliło. Czyżby Jonathan zaczął sprzątać? Być może. No ale przynajmniej było tak cicho... No, co jakiś czas z domu dochodziły odgłosy które potwierdzały że sprząta. Wziąłem poduszkę i jeszcze się położyłem. Wyjąłem papierosa i zapalniczkę. Szybko miałem fajkę w ustach. Minęły dwie godziny, a Jonathan jeszcze sprzątał. Gdy długo nie wychodził zacząłem się trochę niepokoić. Nawet pies który stracił węch poczułby ten smród w jego domu i by kopnął w kalendarz, a co dopiero mówić o takim chudzielcu jakim był Jonathan.
- Ej, Jona, żyjesz?- krzyknąłem na chwilę wyjmując papierosa z ust.i liżąc fajka


<Jonathan? tylko dwa dni ci nie odpisałam XD>