niedziela, 23 sierpnia 2015

Od Jonathan'a CD Ash'a

- Ale teraz, zaraz?- wyprostowałem się i odchyliłem nieco do tyłu, by oprzeć się dłońmi o zad ogiera. Koń był tak wielki, że musiał uklęknąć, bym na niego wsiadł.
- Nie, teraz jutro. No mów gdzie mieszkasz!- odpowiedział natychmiast. Był poddenerwowany. Zaraz. Najpierw chce papierosy, potem, gdy dowiaduję się, że jestem zielarzem od razu chce tabakę, a teraz jest zirytowany. Uch, uzależniony?
- Po pierwsze, zawróć- uśmiechnąłem się do jego pleców. Chłopak natychmiast wykonał polecenie. Mruknąłem, że musi skręcić w czwartą ulicę na lewo, a potem będzie już z górki, bo to naprawdę niedaleko. Kiwnął na to głową, co uznałem, za gest informujący, że rozumie. Jechaliśmy w ciszy, przerywanej tylko przez stukot kopyt czarnego ogiera, który kłusował dumnie między ludźmi. Oczywiście nie wytrzymałem długo i po chwili zagadałem.
- To... jak masz na imię?
- Ash...
- Ash! Mogę na Ciebie mówić Ashie? To takie urocze zdrobnienie! Pasuje do Ciebie! Nawet mi nie zakazuj, bo i tak będę mówił na Ciebie Ashie... Ashie, Ashie, Ashie- powiedziałem prawie na jednym wdechu.
- Co?
- Co, co?
- Mówisz, że... Ashie, to urocze i... pasuje do mnie? Co?
- No bo jesteś uroczy? Tak? Nie? Nie wiem. To znaczy wiem. Dla mnie jesteś. Jesteś jak panda! Pandy są słodziutkie, prawda? Niby duże, groźne, a jednak takie urooocze. Ciekawe czy jest taka rasa, no ten... co zmienia się w pandy! Jak wilkołaki, tylko, że... pandołaki! Tak! Jesteś pewny, że nie jesteś pandołakiem, Ashie?
- Nie, nie jestem żadnym... pandołakiem? Nie jestem Ashie, tylko Ash. Ach no i... czy ty się kiedykolwiek zamykasz?
- Tylko jak śpię ale podobno wtedy też często mówię. Tylko, że często niewiadomo co i zupełnie od czapy.
- Uhu...
- A tak ogólnie to ja jestem Jonathan, ale mów mi Jona, albo John, albo Jonek, może być też Jo, ale tego to nie lubię. O tu skręć w lewo. No w każdym bądź razie, przedstawiliśmy się sobie i jest fajnie. Bo jest fajnie. Prawda? Dla mnie tak, ale czy ty czujesz się komfortowo?
- Ty zawsze tak dużo mówisz?
- Podobno tak. Nawet matka zastanawiała się czy mnie przypadkiem nie podmienili w szpitalu, bo większość mojej rodziny jest statyczna i nie za dużo się odzywa. Ale miałem podobno pradziadka Aleksieja, który był tak samo narowisty jak ja. Czyli to dziedziczne!
- Boże, bądź cicho na choćby pięć minut. Proszę?- wyszeptał.
- Okay!- po tym słowie zamilkłem. Ashie odetchnął z ulgą i szarpnął wodzami, po czym koń zaczął cwałować. Rozłożyłem ręce i łapałem w płuca powietrze, które przelatywało nad schylonym chłopakiem. Byłoby cudownie już do końca, gdyby nie fakt, że ogier przeskoczył nad jakimś pudłem leżącym na środku drogi. Przestraszony, od razu zareagowałem przylgnięciem do pleców Ash'a. Usłyszałem tylko stłumiony chichot, po czym od razu się wyprostowałem i założyłem ręce na piersi- skręć za chwilę w prawo. Teraz- burknąłem odwracając głowę. Gdy zobaczyłem mój dom, wskazałem mu go, a on zatrzymał konia centralnie przed nim. Chciałem zejść z ogiera samodzielnie, ale chłopak mnie powtrzymał. Sam zsiadł, a gdy już stał stabilnie na ziemi, złapał mnie pod pachami i ściągnął mnie z niego. Jestem od niego niższy tylko o... no o dwadzieścia centymetrów... ale to nie znaczy, że sam sobie nie poradzę! To znaczy... fakt, wyglądam na piętnaście lat, ale hej! W wieku czternastu już wyprowadziłem się z domu i zacząłem podróżować!
- To ten... idziemy po tę... tabakę?- spytał nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. Kiwnąłem głową i ruszyłem w podskokach do drzwi. Zatrzymałem się centralnie przed nimi i już miałem wsadzić klucz do zamka...
- K***a- położyłem dłoń na drewnie. Teraz przypomniałem sobie, jak wielki chlew tam mam. Nie rozpakowane od tygodnia pudła, na których leżą stare, brudne koszulki, stare jedzenie i kilka zużytych bokserek (niektóre z wiadomych powodów), to raczej niezbyt przyjemny widok.
- Co jest? Zapomniałeś czegoś?- kruczowłosy stał przy mnie. Walnąłem czołem o drzwi.
- Nie. Po prostu mam tam chlew do potęgi entej.
- Nie może być tak źle.
- Okey. Skoro chcesz. Ale ja nie odpowiadam za wypalenie oczu i zanik węchu- wzruszyłem ramionami i otworzyłem drzwi. Weszliśmy powoli.
- Oo k***a!- chłopak zatkał nos i cofnął się, przez co wpadł na ścianę.
- Nie mów, że nie ostrzegałem.
- Ale weź! Ja do tego jestem... no smokiem! Agh! Wyczulone zmysły! Tu, to udręka! Stary, ile ty tu mieszkasz?!
- Tydzień?
- W TYDZIEŃ DOPROWADZIĆ DOM DO TAKIEGO STANU?! JEZUS! DAJ MI TĄ TABAKĘ, JA IDĘ NA DWÓR!- zawył i zaczął szukać dłonią klamki.
- Nie przesadzaj. Chodź, z czasem będzie lepiej- złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem za sobą. Załkał żałośnie. Zaprowadziłem nas do składziku ziół. Tutaj było czysto i ładnie pachniało, szczególnie lawendą. Ashie od razu się uspokoił i przejechał dłonią po swoich włosach, wdychając delikatny zapach. Jego źrenice się rozszerzyły- Tylko się nie naćpaj, Ashie.
- Nie Ashie, tylko Ash... a ten zapach jest taki ładny... spokojny...- wyszeptał.
- Dobra, dobra Ashie. To tabakę, tak?
- Uhum...
- Nie jest zbyt dobra i droga, ale chyba lepszy rydz niż... ygh! Nic!- zacząłem podskakiwać w celu dosięgnięcia ziół. Leżały wysoko, a ja aktualnie nie miałem drabiny. Musiało to wyglądać komicznie i pewnie tak było, bo chłopak zaraz począł chichotać. Tak. CHICHOTAĆ jak mała dziewczynka. Zrezygnowany oparłem się czołem o półkę- A najgorsze to, że przestałem już rosnąć- dodałem, na co Ash ryknął nieopanowanym śmiechem. Westchnąłem cicho.
- Dobra karle- nagle do mnie podszedł, ukucnął za mną i już po chwili siedziałem mu na barana. Sięgnąłem po woreczek. Chłopak już chciał mnie odstawić, gdy zaprzeczyłem, mówiąc, że na lewo mam jeszcze tytoń, jeżeli chce.

(Ashie?)

Brak komentarzy: