Nie ma to jak zbieranie tych irytujących, świecących na niebiesko ziół
po północy. Czemu po północy? Bo tylko wtedy są widoczne. W każdym bądź
razie, wróciłem do "domu" o godzinie czwartej w nocy. Brak snu mi nie
służy, przez co już od rana byłem rozdrażniony. Obudzony przez promienie
słońca, miałem ochotę j****ć w wyłącznik światła, którego nie było.
Zrezygnowany zawyłem przeciągle w podusię i postanowiłem jednak zwlec
się z łóżka. Jednakże nawet wtedy pech nie chciał mnie odpuścić. Moja
mała nóżka musiała, po prostu musiała zaplątać się w białą pościel,
przez co gdy wyczołgiwałem się z łóżka nazwyczajniej w świecie padłem na
twarz. Po prostu kocham te cudowne poranki... Na uspokojenie zaparzyłem
sobie zieloną herbatę. Uwielbiam zieloną herbatę. Jest taka... zielona.
Stałem w kuchni opierając się tyłkiem o blat wyspy kuchennej, sącząc
przy tym odprężający, gorący napój. Czasem się zastanawiałem, dlaczego
zostałem akurat zielarzem. Aaa no tak, matka tak chciała. "Nie będziesz
zabójcą, strażnikiem, czy handlarzem! Masz utrzymać rodzinną tradycję i
zostać zielarzem!" Nie wiem, czy chciała, czy nie, ale rym jej nawet
wyszedł. A może to kolejny wierszyk rodzinny przekazywany z pokolenia na
pokolenie? Nie wiem. Ale ta praca i tak jest dość lekka. Na pewno wolę
to, niż targanie za sobą jakiegoś straganu i handlowania z pijanymi
uchodźcami. Minus tego, to to, że czasem musisz wstać o czwartej nad
ranem, żeby zebrać dzikie pomidory, albo wyjść po północy, po te
neonowo-niebieskie kwiatki, które dodaje się do kremów przeciw starzeniu
się skóry. Podobno działały... PODOBNO. Ja tam w to nie wierzę. Może
jak będę emerytem...
Po wypiciu herbaty i ubraniu się postanowiłem wyczłapać z mieszkania.
Przebywanie w tym otoczeniu, raczej nie wpływa dobrze na zdrowie...
raczej na pewno nie wpływa dobrze. Moja wina, że jestem niechlujem?
Tak, twoja.
Tak, wiem głosie wewnętrzny. Ostatnio dużo się udzielasz. Nazwę Cię Bob.
Nie, to za bardzo oklepane. Ja jestem Jonathan, to ty będziesz
Jonasz... oo tak...
Jesteś taki oryginalny...
CO NIE? Ale wracając. Przebywanie w otoczeniu dwu tygodniowych koszulek,
starego jedzenia i smrodu, nie jest zbyt zdrowe. A poza tym przydałoby
się przewietrzyć. Tak przez godzinę... może z osiem...
Szedłem przed siebie dość radosnym i niezwykle szybkim krokiem. Jak
zwykle. Niektórym mogłoby się wydawać, że truchtam, a nie idę. Niestety
takie przemieszczanie się, szczególnie w moim wykonaniu, zawsze kończy
się upadkiem. Tym razem wpadłem na kogoś wyższego ode mnie, co nie było
zbyt trudne, patrząc na moje 166 cm.Wylądowałem z plaskiem na tyłku. Na
brudnym chodniku. Nie był brudniejszy od mojego pokoju, więc dużej
różnicy mi to nie zrobiło. Syknąłem cicho, ale zaraz się podniosłem
otrzepując pośladki z kurzu. Zobaczyłem przede mną plecy. Męskie plecy.
Zadarłem głowę do góry, aby zobaczyć spoglądającą na mnie przez ramię
postać.
- Przepraszam?- zachichotałem, przy czym wyszczerzyłem się. Wręcz czułem jak w moich policzkach robią się dołeczki.
(Panie Janie? Wat? Po prostu, ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz