środa, 12 sierpnia 2015

Od Samuel'a CD Kate

Dzisiaj był ten dzień. Dzień w którym uda mi  się uwolnić większą część istot magicznych. W duchu cieszyłem się na samą myśl, jednak nie dawałem po sobie nic poznać. Zachowywanie zimnej krwi było moją mocną stroną. Nikt nie wiedział tego co miało się teraz stać. Wiedziałem o tym tylko ja, może i dobrze. Bo jeśli ktokolwiek poznałby prawdę musiałbym go zabić.
Wszedłem do instytutu, oczywiście musiałem uważać cały czas na to co robię i mówię. Nienawidziłem aż tak bardzo się pilnować. Przez ponad dwa lata wkradałem się w łaski naukowców aby teraz zajmować się badaniami i innymi rzeczami w otoczeniu magicznych istot.
Razem z dwoma naukowcami, Markiem i Edgarem. Pierwszy z nich pochodził z południa, przeniósł się tutaj jakiś rok temu. Był mojego wzrostu jednak strasznie chudy. Podejrzewałem go o anoreksję, miał może z trzydzieści lat. Edgar był najbardziej szanowanym i najstarszym naukowcem w całym instytucie. Sięgał mi do połowy ramienia, lecz wagą przewyższał mnie o co najmniej pięćdziesiąt kilo.
Siedzieliśmy we trójkę w podziemnym laboratorium. Wszyscy strażnicy oraz reszta naukowców była w wierzy.
Stałem krok za mężczyznami, kiedy tamci sprzeczali się co będą robić ze zmiennokształtnym.
-Profesorze Edgarze sądzę, że obiekt 186 nie jest na tyle rozwinięty aby można go już badać. Proponuję aby nadal badać jego zachowania. - Skomentował Mark.
-Mam do Pana kilka pytań. - Usłyszałem ten spokojny głos. Wiedziałem, że nie oznacza on nic dobrego. Sam używałem oziębłego tonu. Był on bardziej dobitny niż krzyk.
-Tak?
-Niech mi Pan powie, kto jest tutaj profesorem?
-Pan, panie profesorze.
-No właśnie. A kto tu ma największą władzę i decyduje o wszystkim co tutaj się dzieje? - Oparł ręką o metalowy stół na którym leżał chłopak. Jego nadgarstki oraz kostki były sine. Był całkowicie nagi, jedyne co zasłaniało jego ciało było delikatne białe prześcieradło.
-Pan, Panie profesorze. - Chuderlak dukał niechętnie odpowiedzi. W głębi duszy nienawidził Edgara za to, że nie liczy się z jego zdaniem. Zresztą nikt tego nie lubi.
-Tak więc postanowione. - Uśmiechnął się lubieżnie do zmiennokształtnego. - Zatem sekcja.
Starzec odwrócił się do nas plecami i zaczął rysować na torsie chłopaka markerem linię. Zmiennokształtny zaczął się wierzgać. Miał nadzieję na to, że uda mu się jeszcze uciec. Gdyby nie miał w ustach knebla zacząłby błagać o darowanie życia. Nie mieli zamiar jednak uśpić swojego obiektu. Zawsze takie "badania" wykonywali na przytomnych istotach. Zacisnąłem mocno dłonie w pięści. Kiedy profesor sięgną po skalpel, szybkim ruchem skręciłem kark Marka. Jego ciało upadło bezwładnie na zimną posadzkę.
W moich oczach pojawiła się furia. Edgar szybko odwrócił się i spojrzał na mnie. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, że jego pomocnik leży teraz pod moimi nogami. Widziałem wtedy przerażenie w jego oczach, nie wiedział co się dzieje. Uśmiechnąłem się tylko do niego i uderzyłem go w głowę tak, że stracił przytomność. Leżał teraz obok swojego kolegi po fachu.
Zrobiłem kilka kroków i już stałem nad głową chłopaka. Wyjąłem mu z ust knebel i zasłoniłem je szybko dłonią.
-Ciii. - Szepnąłem i uśmiechnąłem się łagodnie. - Nie hałasuj, a będzie dobrze. - Drugą rękę zmieniłem w łapę lwa, pazurem rozerwałem więzy jednej ręki a później drugiej. Cały czas trzymałem dłoń na ustach nieznajomego. - Będziesz cicho? - Przytaknął mi tylko głową. -Dobrze.
Uśmiechnąłem się do niego i puściłem go. Stęknął tylko żałośnie, a ja uwolniłem jego nogi.
-Szybko nie mamy czasu. - Spojrzałem na niego i ruszyłem do wyjścia. Nikogo nie było na horyzoncie, przeprowadziłem chłopaka bezpiecznie do wyjścia i darowałem mu wolność. Tamten jednak był zbyt oszołomiony aby cokolwiek powiedzieć. Zamienił się jedynie w orła i odleciał. Ja wróciłem do mojego doktorka i zrobiłem mu to co on chciał zrobić tamtemu zmiennokształtnemu. Przeprowadziłem szybką sekcję.
Lekko ubrudzony w krwi profesora ruszyłem na wierzę. Bez problemu wybiłem strażników instytut. Jednak kiedy doszedłem do schodów prowadzących do mojego celu widziałem jak zbiega z nich naukowiec. Myślał, że minie mnie i ucieknie jak najdalej stąd. Opuściłem delikatnie głowę i uśmiechnąłem się. Kiedy mnie mijał złapałem go za nadgarstek, mężczyzna upadł ja jednak stałem niewzruszony. Odczekałem kilka sekund i nachyliłem się nad nim.
-Co się tam dzieje? - Szepnąłem słodko.
-Ona... Ona zabija wszystkich. - Wyjąkał i zaczął uciekać na czworaka jak dziecko. Zacząłem się śmiać. Przywołałem jednego z demonów piekielnych i wydałem rozkaz aby go zabił. Sam zmieniłem się w ptaka i szybko znalazłem się na samej górze. Na przedostatnim piętrze zastałem grupkę żywych mężczyzn, na ich czele stał sam główny strażnik. Pozwoliłem im dojść do ostatniego piętra. W między czasie słyszałem krzyki zarzynanego naukowca. "Ach ta delikatność demona." zaśmiałem się w myślach.  Kilka metrów przed drzwiami największej z sal leżeli martwi strażnicy. Grupa która przyszła z odsieczą nie miała jakoś ochoty wchodzić do środka.  Zmieniłem się w człowieka i zacząłem iść powoli w ich stronę stronę. "Co tu się stało? Kto to zrobił" Zacisnąłem dłonie w pięści, paznokcie zaczęły ranić moją skórę. Na ziemię zaczęły kapać krople krwi. Oczy znowu się zmieniły, każdy kto teraz w nie zajrzał widział najgłębsze części piekła. Kły urosły, a ja je obnażyłem.
-Co to jest do chol*ry. - Szorstki głos dobiegł moich uszu. Nie przejąłem się tym, teraz wpadłem w szał. Nic nie mogło mnie powstrzymać. - Brać go! Głupi kundel zapomniał gdzie jego miejsce. - Kilku mężczyzn ruszyło na mnie. W mgnieniu oka zmieniłem się w smoka ognia. Otworzyłem paszczę, a z niej buchnął ogień. Ubrania strażników zaczęły płonąć tak samo jak i korytarz. Zmieniłem się znowu w człowieka i ruszyłem s stronę drzwi. Przechodziłem przez płomienie, które nic mi nie robiły. Oczy dalej płonęły, a na ustach widniał szaleńczy uśmiech. Przywódca stał oniemiały, nie wiedział co ma robić. Czy uciekać czy walczyć. Wykorzystałem ten moment i przybrałem postać wilkołaka. Rzuciłem się na mężczyznę i ugryzłem w szyję. Nie chciałem go zabić, zależało mi na tym aby on stał się tym kogo nienawidzi.
-Do zobaczenia podczas pełni. - Znowu zmieniłem się w człowieka. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak często wykorzystywałem transformację. Wszedłem do środka sali. To co zobaczyłem było istną rzeźnią. Szybko rozejrzałem się po pomieszczeniu. Kątem oka zauważyłem jak ktoś się rusza. Z prędkością wampira stałem nad nieznajomym, który o dziwo okazał się kobietą.
-Co tu robisz? - Mój głos był zimny, oschły pozbawiony wszelkich emocji. Był bardzo wyraźny, chodź mówiłem szeptem.
-A jak myślisz?! - Krzyknęła i otarła łzy z policzków. Spojrzałem na zmarłego którego trzymała na kolanach. Nie znałem jego imienia wiedziałem tylko, że mówią na niego "obiekt 208".
-Spier****łaś mój plan. Dzięki Tobie zaczną się kolejne łowy na nas. - Mówiłem dalej takim samym tonem.
-Ja chciałam ich ratować.
-No i uratowałaś, gratuluję. - Wskazałem na denata.
-Zamknij się! - Warknęła na mnie.
-Jesteśmy sobie równy. Walka nie ma sensu, oboje byśmy tego nie przeżyli.
-Możemy się przekonać.
-Chcesz? Nie ma problemu! - Wyszczerzyłem kły. Dziewczyna powoli podniosła się i pokazała swoje kły i rozwinęła skrzydła. W ułamku sekundy rzuciła się na mnie, przewróciła mnie i przejechała na mnie kilka metrów. Użyłem wtedy swojej siły i odrzuciłem ją. Nieznajoma odbiła się tylko od ściany, robiąc w niej całkiem niezłą dziurę.
-Ty chamie! - Zaczęła się podnosić.
-Cicho. - Nastawiłem uszy. - To nie możliwe, żeby oni tak szybko tu przyszli.
Spojrzałem na stojącą już o własnych siłach dziewczynę. Zmieniła się w geparda i przypuściła atak. W między czasie ja zmieniłem się w smoka. Złapałem ją w swoje szpony i wyleciałem przez okno.
-Puszczaj mnie! - Zaczęła się znowu drzeć. Przewróciłem tylko oczami.
Kate?

Brak komentarzy: