Przybyłam do stolicy na specjalną prośbę od mego brata, jednak gdy już
tam dotarłam drzwi jego domu zamknęły się przede mną. To co ode mnie
chciał stało się już "nieaktualne". Uhh, jak ja nienawidziłam takich
sytuacji. Lisael już któryś raz z rzędu wykorzystał mą dobroć, a ja jak
głupia przybyłam by udzielić mu pomocy. Tyle drogi przebytej na nic..
Prawdę powiedziawszy poniekąd zazdrościłam mu, iż jego dochody
wystarczają aby utrzymać się i swą rodzinę składającą się z żony, dwóch
córek i syna w samym sercu kraju, podczas gdy mnie ledwo stać na
jedzenie. Handel w mym mieście był czymś z czego również ja żyłam, lecz
gdy blisko 60% mieszkańców robi coś podobnego trudno nabyć klientów.
Wybór sprzedawców i sklepów jest na prawdę ogromny. Lecz..teraz będąc w
Duron nie powinnam zaprzątać sobie głowy takimi sprawami...
Moje rozmyślenia przerwał przeszywający ból w lewym barku. Podniosłam
głowę. Przede mną stał sporo wyższy mężczyzna, który trzymał się za
głowę. Widocznie musiał się potknąć i łapiąc równowagę uderzył głową w
moje ramię. Spytał czy wszystko w porządku. Przyglądając mu się wciąż i
masując bark uśmiechnęłam się lekko.
-W porządku, nic mi nie jest. Ja też chyba powinnam przeprosić..Troszkę się zamyśliłam...
(Arthur?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz